W połowie drogi na powierzchnię, przystanął na samym środku korytarza i zerknął w bok na tunel prowadzący w dół. Wzruszył ramionami i skierował się do lochow. Gdy tylko znalazł się na najniższym pułapie, w nozdrza uderzyła go ostra, nieprzyjemna woń stęchlizny. Postąpił parę kroków przed siebie. Pod nogami walały mu się zdechłe szczury, których ciała zaczęły powoli gnić. Obrzydzony wszelakim robactwem gnieżdżącym się w rozszarpanych zwłokach, przyspieszył kroku, wymijając gnijącą padliznę.